Do Warszawy jechałem [z Sopotu] z towarzystwem wracającym z wczasów – pracownicy fabryk, małżeństwo z dzieckiem, panienki, młody człowiek. Mili, „zadbani”, nieźle ubrani, czytający „Film” i „Przekrój”. Ale jakże to drobnomieszczańskie towarzystwo, jak interesują ich wyłącznie sprawy materialne, jak nie znają w ogóle innych tematów! Tak, komuniści osiągnęli tu swój „sukces”, oduczyli ludzi całkowicie od polityki, ideologii, myślenia ogólniejszego. A myśmy dokonali reszty, dając im „strawę kulturalną” w postaci głupawych piosenek, festiwali w Opolu, jazzu, etc. I pomyśleć, że w okresie stalinowskim walczyło się o te rzeczy ideowo, jako reprezentujące zachodnią kulturę. A teraz komuchy zrozumiały, że te wszystkie piosenki pracują dla nich – ogłupiają ludzi całkowicie, czyniąc ich dla rządzących absolutnie nieszkodliwymi, stają się elementem zniewalania mózgów. Pomyśleć, że sam w tym brałem udział. O cholera! Jest to po prostu polityczna i ideowa stylizacja pokolenia, dokonywana, o dziwo, w imię ideologii i polityki (a w gruncie rzeczy, oczywiście, w imię utrzymania się przy władzy). Ciekawym, kiedy i w którym pokoleniu ludzie ci zrozumieją, czego im brak. Chciałbym tego dożyć – no ale przecież sto lat się nie żyje.
Warszawa, 3 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
U nas była, po sporcie i wiankach, dalsza porcja „opium dla ludu” w postaci Festiwalu Piosenki w Opolu. Śpiewano tam przeważnie o żołnierzach, o powrocie na „ojczyste ziemie zachodnie” itp. – nacjonalizm tak prymitywny i naciągany, że aż rzygać się chce. Myślę, że komuniści zrobili w Polsce rzecz straszną: obrzydzili młodzieży patriotyzm, Polskę, ideały społeczne, wszystko. Przez tandetność podawanej społeczeństwu „strawy ideologicznej” wywoływali u młodych niechęć do wszelkiej ideologii w ogóle.
Warszawa, 1 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.